Moja cera bardzo szybko się przetłuszcza i utrzymanie jej w ryzach przez cały dzień często jest bardzo trudne. Dlatego, też miałam spore oczekiwania wobec tego pudru.
Puder należy do matującej serii kosmetyków 3S stage -sport- studio i ma zapewnić skórze świeży, matowy wygląd przez wiele godzin.
Występuje w dwóch pojemnościach – 2,5 g oraz 16 g i w trzech wariantach kolorystycznych – transparentnym (nr 31), żółtą (nr 32) i beżową (nr 33). Ja wybrałam odcień nr 33 w małym słoiczku.
Aplikacja
Puder dobrze dozuje się z pojemniczka, ładnie rozprowadza się na twarzy. Ładnie stapia się ze skórą, nie tworzy plam i nie stwarza efektu maski.
Działanie
Po aplikacji skóra jest faktycznie bardzo dobrze zmatowiona, a przy tym wygląda naturalnie. Niestety efekt matu wcale nie utrzymuje się tak długo, jak zapewnia to producent. Już po dwóch-trzech godzinach cera traciła świeży wygląd i zaczynała się świecić. Liczyłam na bardziej długotrwałe zmatowienie, tym bardziej, że kosmetyk polecany jest do sesji studyjnych, występów na scenie, czy dla sportowców.
Wydajność i cena
Ilość pudru w mniejszym słoiczku jest naprawdę niewielka (tylko 2,5 g!). Dla porównania- kupując zwykły sypki puder Inglota, w tej samej cenie dostaniemy aż 30 g (!) produktu.
W związku z tym, że ilość pudru w opakowaniu jest bardzo mała, nie ma co liczyć, że przy codziennym stosowaniu wystarczy on nam na długo.
Cena też do najniższych nie należy. Za mały słoiczek zapłacimy 45 zł. Jeśli polubicie ten puder, to znacznie lepiej kupić duży słoik (16 g) za około 90 zł.
Czy warto?
Ja ponownego zakupu nie planuję. Na mojej cerze lepiej sprawdzają się transparentne pudry ryżowe lub bambusowe (np. Paese). Lepiej radzą sobie z wydzielającym się sebum, no i są znacznie tańsze. Fajnie sprawdził się u mnie też mineralny, sypki puder Lirene.