Sobota.
Światło wpadające – już nie tak nieśmiało – przez zachodnie okna sypialni, jasno komunikuje, że dzień zaczął się już jakiś czas temu. Potwierdza to lekki gwar przejeżdżających samochodów, szczekanie psa przywiązanego pod sklepem i stukanie obcasów na klatce, a zaraz później dźwięk otwierających się drzwi windy.
Z drugiej strony, cisza w pokoju obok sugeruje, że poranek jest dość wczesny. Dziecko moje nie traci czasu na sen do późna. Zgaduję więc, że nie ma jeszcze 8.00.
Przeciągając się, zerkam na zegarek – nie pomyliłam się, dopiero 7.20. Uśmiecham się pod nosem. Kiedyś – pomyślałabym, że to jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie, aby wstać w sobotę i odwracając się na drugi bok, spałabym dalej.
Teraz – zastanawiam się czy lepiej po cichu wstać czy poleżeć jeszcze chwilkę i poczytać chociaż kilka stron książki.
Rzadko zdarza mi się budzić przed Kubą. Zwykle to on jest moim budzikiem, nie znoszącym sprzeciwu, bez opcji drzemki, z potrzebą przytulenia – tu, teraz, już.
Cisza
Leżę w bezruchu i nasłuchuję. Nic. Cisza. Łapię ją i zamykam oczy.
Dobrze jest chociaż przez chwilę pobyć ze sobą. Złapać oddech przed nadchodzącym dniem. Sięgam po leżącą na stoliku nocnym książkę, ale nim otworzę ją na dobrej stronie, z pokoju obok słyszę znajomy płacz. Płacz, który jak alarm wybudza z najgłębszego snu, który czasem drażni, a innym razem rozrywa serce. Płacz, który do ukojenia potrzebuje czułości, spokojnego głosu, miarowego bicia serca i głaskania po głowie.
Razem
I już za chwilę tulimy się razem w pościeli, którą kilka minut temu w pośpiechu opuściłam. Turlamy się po łóżku, łaskoczemy po stópkach i wymieniamy buziakami. Już nie pamiętam o książce, o wymarzonym, samotnym poranku.
Wdycham – jeszcze trochę niemowlęcy – zapach małej, rozczochranej po nocy główki i wiem już, że nie zamieniłabym tych chwil na nic. Ani na przespane noce ani na te wszystkie nieśpieszne poranki rozpoczynające się o 10.00.
To już nie ma znaczenia. Teraz liczą się te radosne, brązowe oczy, dla których jestem całym światem.
Już nie miotam się między życiem – przed i życiem -po. Czasem tęsknię, ale tylko przez chwilę. Patrzę na tę roześmianą buzię wołającą “mama”, w te radosne, pełne ufności oczy – tak podobne do moich… i tęsknota się rozmywa.
Czasu dla siebie nadal brakuje, ale już nie walczę, nie narzekam, nie złoszczę się.
Akceptuję.
Już rozumiem, że coś za coś.
I mogę powiedzieć – jestem szczęśliwa.
…A potem wstajemy, robimy na śniadanie nasze ulubione, puszyste pankejki z owocami i urządzamy wyścigi drewnianymi autkami. Idąc na spacer, zahaczamy o plac zabaw. Robimy babki z piasku, bujamy się na huśtawce i biegamy po trawie.
Taka, ot, prosta, zwyczajna sobota. Razem.
Jak wyglądają Wasze sobotnie poranki?